Gale­ria sztu­ki Ośrod­ka Kul­tu­ry i Sztu­ki we Wrocław­iu – Insty­tucji Samorzą­du Wojew­ództ­wa Dol­nośląskiego pn.: PHOTOZONA.

Moni­ka KAMIŃSKA – Prze­budze­nie

Kura­tor wys­tawy: Aga­ta Szu­ba

 

Moni­ka Kamińs­ka   urodz­iła się w 1988 r. we Wrocław­iu. Ukończyła stu­dia mag­is­ter­skie na Uni­w­er­syte­cie Wrocławskim, kierunek – His­to­ria Sztu­ki. Absol­wen­t­ka studiów licenc­jac­kich na wydziale Sztu­ki Mediów ze spec­jal­noś­cią Fotografia Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gep­per­ta we Wrocław­iu. W swoich pra­cach dokonu­je autoanal­izy oraz wiwisekcji zachowań społecznych.

Wernisaż wys­tawy: 29 wrześ­nia 2017 r. (piątek), godz. 17:00

 

Od twarzy do duszy

Moni­ka Kamińs­ka rąbie młotkiem swo­ją twarz, by spod niej wyszarpać następ­ną, tę także wyrąbu­je, by pod nią wydobyć na światło kole­jną. Kole­jne twarze pod zde­molowany­mi twarza­mi są coraz bardziej prze­bud­zone, coraz szerzej otwier­a­ją oczy. Trze­cia twarz pod dwoma wyrąbany­mi ma już oczy otwarte i jasne od tego rąba­nia spo­jrze­nie. Im więcej wale­nia w twarz, tym bardziej twarz jest prze­bud­zona. „Prze­budze­nie” to właśnie tytuł wydarzenia artysty­cznego Moni­ki Kamińskiej, którego częś­cią jest ta oto wys­tawa-doku­men­tac­ja, przy­wołu­ją­ca źródłową akcję uderza­nia młotkiem w fotografię twarzy przed kamerą.

Wale­nie młotkiem w twarz nawet tylko przed­staw­ioną na rigip­sie – boli. Uderza­my w obraz twarzy – boli twarz. Uderza­my w sym­bol – boli sym­bol­i­zowany organ. Uderza­my w martwy znak – boli żywe oznac­zone. Układ seman­ty­czny nie jest abstrakcją. Wibru­ją­cy układ seman­ty­czny łączy znak ze znac­zonym swego rodza­ju żywym, wrażli­wym uner­wie­niem. To są włók­na, w których płyną impul­sy, w których przepły­wa ener­gia. To są pul­su­jące żyły znaczenia.

Sfera sym­bol­icz­na, odgraniczana zwyk­le od real­nej, nie ma w isto­cie grani­cy, jest organ­icznie wto­pi­ona w realne. Sfera sym­bol­icz­na nie jest prze­ci­w­staw­ie­niem real­nego, tylko jego nieodłączną częś­cią. Stre­fa sym­bol­icz­na jest wręcz warunk­iem ist­nienia tego, co realne.

Rzeczy­wiste ist­nieje tylko dlat­ego, że jest sym­bol­iczne. I to w najbardziej ele­men­tarnym zakre­sie: nie tylko jako rzecz w kon­tekś­cie, na przykład jako przed­miot kul­tu­ry wyposażony w sieć odniesień sym­bol­icznych i metaforycznych, ale także i już zawsze jako przed­miot onty­czny. Bo onty­czność jest wtór­na, założona. Jest pomysłem na ogląd i jest to ogląd intelek­tu­al­ny, ogląd oglą­du. Bo onty­czny, czyli wyję­ty z ogółu, może być tylko jako wcześniej ist­nieją­cy, wcześniej oglą­dany przed­miot onto­log­iczny. Oczyszcze­nie go z ontologii do koś­ci onty­cznej może nastąpić dopiero wskutek zanurzenia go w kwasie abstra­howa­nia. Rzecz aż tak naga nie jest wcale pier­wot­na. Wręcz prze­ci­wnie: jest możli­wa tylko dzię­ki rozbu­dowane­mu apara­towi anal­i­ty­cznej reflek­sji, która rozkła­da żywe mię­so ist­nienia. Bezpośred­nio dana, źródłowa, jest nato­mi­ast rzecz boga­ta w treś­ci odniesień do kos­mo­su, w mięśnie, dzię­ki którym w świecie się porusza i – co równoz­naczne – dzię­ki którym świat się porusza. Bezpośred­nio dana jest tylko rzecz nieskońc­zona, cho­ci­aż tę nieusta­jącą oczy­wis­tość staran­nie w codzi­en­noś­ci i nieusta­ją­co przed sobą zasła­ni­amy.

A więc już rzecz pier­wsza, najbardziej ele­men­tar­na, jest sym­bol­icz­na, nie w sen­sie odgraniczenia od real­nego, tylko w sen­sie naprawdę real­nego, bo wyposażonego w żywe odniesienia. Dlat­ego ikonok­lazm, łamanie obrazu, który w sen­sie dosłownym sto­su­je Moni­ka Kamińs­ka, mimo swo­jej zewnętrznej pros­to­ty (wale­nie młotkiem w obraz na rigip­sie nie jest skom­p­likowane) jest wewnętrznie niezwyk­le złożone.

Moni­ka rozbi­ja zaśnię­cie, rutynę, zastygłą powłokę, mumię, zrzu­ca starą skórę, wydoby­wa się z kokonu, wychodzi z jask­i­ni pełnej cieni na świeże powi­etrze i jasne słońce, gdzie rzeczy objaw­ia­ją się w nowych wymi­arach. Taki jest jej zami­ar. I czyni tak. Bo nie tylko opisu­je, obrazu­je kathar­sis, ale opisu­jąc oczyszcze­nie bierze w oczyszcze­niu udzi­ał. Nie tylko dlat­ego, ale również dlat­ego, że to jej twarz jest rozbi­jana w ambit­nej potrze­bie, by dotrzeć do jej twarzy, do jej twarzy prawdzi­wszej. Ale głównie dlat­ego, że uder­zony portret masakru­je sportre­towaną twarz.

Ikonok­lazm to reakc­ja na bał­wochwalst­wo. W naszym tu oto przy­pad­ku bał­wochwalst­wem jest portret twarzy z zamknię­ty­mi ocza­mi. Jest to sym­bol snu, śmier­ci, rutyny, zastygłej powło­ki, mumii, kokonu. Portret zaś z ocza­mi otwarty­mi, z jas­nym i uważnym spo­jrze­niem bał­wochwalst­wem już nie jest. Jest sym­bol­em wyjś­cia z krainy cienia na światło trzech wymi­arów. Cała oper­ac­ja kathar­sis przeprowad­zona jest zatem na płaszczyźnie. Na płaszczyźnie portre­tu. Na płaszczyźnie sym­bol­icznej, która jest odgranicze­niem real­nego. Dlat­ego trójwymi­arowa twarz Moni­ki nie ma blizn, ani nawet sini­aków. Kathar­sis też jest sym­bol­iczne, w znacze­niu nie real­nego, ale też nie całkowicie niere­al­nego. Jesteśmy w obrę­bie sztu­ki, gdzie wszys­tko odby­wa się na niby, bo sztu­ka, jak ogól­nie wiado­mo, jest sztucz­na. Nie jest wsze­lako tak, że w sztucznej sztuce może­my wszys­tko czynić bez zobow­iązań i bez kon­sek­wencji.

Uderze­nie młotkiem w portret nie rani wprawdzie real­nej twarzy, ale może uczynić ją w wyniku odd­zi­ały­wań chemii seman­ty­cznej szla­chet­niejszą, gdy zobow­iąże portre­towaną do bycia dobrą i twór­czą, bądź szpet­ną, gdy wskutek narko­tyków kłamst­wa rozleni­wi portre­towaną moral­nie i wyda ją na past­wę nihiliz­mu. Try­wial­izu­jąc, ale nie odd­ala­jąc się wcale przez to od prawdy, sztu­ka może uwznioślać, bądź demor­al­i­zować, a więc także styg­maty­zować nasze twarze, bo prze­cież niko­mu nieob­ca jest wiedza o nieod­wołal­nym zapisy­wa­niu się życia na twarzy, a więc sposobu, w jaki żyje­my, stosowanych, lub nie, zasad.

Więc wpływ sfery sym­bol­icznej jako odgranic­zonej od real­nego cią­gle jed­nak i mimo wszys­tko zachowu­je wpływ na realne. Obraz zep­sutego mięsa może wywołać realne mdłoś­ci, opis pięknej kobi­ety rzeczy­wiste pożą­danie, a ide­olo­gia, najbardziej nawet głu­pia, całoży­ciową namięt­ność i skra­jne odd­anie ludzi niekoniecznie głupich.

Ciało jest wprawdzie mdłe, ale duch ochot­ny i dyscy­plin­u­je mater­ię, ćwicząc ją batem przykazań. Ciało jest mdłe i lubi rozkładać się wskutek grzesznych wpły­wów, co też jest prze­cież odd­zi­ały­waniem ducha, złego ducha. Duch i ciało są nieroz­er­wal­nie pow­iązane. Pow­iązane nie w tym, co poz­nawane, ale pow­iązane nieroz­er­wal­nie w poz­nawa­niu jako kodzie gene­ty­cznym ist­nienia.

W reli­giach abra­hamowych bał­wochwalst­wo jest grzechem pier­wszym i w pier­wszym przykaza­niu deka­logu potę­pi­one. Najwyższą wagę przykła­da się do poz­nawa­nia, do dro­gi prawdy. Bezwzględ­nie trze­ba rozróż­ni­ać prawdzi­we i obraz, a obraz zniszczyć. Z wyłącznoś­ci Jedynego Boga, jedynej dro­gi prawdy wyni­ka zakaz sporządza­nia wszel­kich podobizn. Podobiz­na, każ­da, jest czymś innym. Właśnie każ­da. Nie tylko wieczne zamy­ka w cza­sowym, zniszczal­nym w przy­pad­ku niewyobrażal­nego Boga, ale też w przy­pad­ku Chrys­tusa i świę­tych zastępu­je żywe ikoną. W mod­l­itwie, w dia­logu z Bogiem, mamy ewokować żywą świę­tość, która zawsze jest pon­ad i poza widzial­nym, a zatem nie tę, która uwidoczniona, zapisana w ikonie; tę należy zniszczyć, bo jest bałwanem – powiada­ją ikonok­laś­ci wszys­t­kich wieków i religii.

Tylko świę­ci mają bezpośred­ni dostęp do żywej świę­toś­ci, grzeszny człowiek zdany jest nato­mi­ast zawsze na wyobraże­nie – maw­ia­ją z kolei admin­is­tra­torzy religii, depozy­tar­iusze wiary. Twarz przed­staw­iona, zresztą każ­da twarz przed­staw­iona, to ikona, część ikonos­ta­su, opowieś­ci świętej o bożym świecie, nar­racji, w której dobrze żeby się człowiek odnalazł, żeby wiedzi­ał, iż o nim się w niej prawi. Bo inne opowieś­ci lewią, deprawu­ją. Więc niech będzie ikona, świę­ty obraz, a świę­ty, bo zawarty w ikonos­tasie, w odniesieni­ach coraz wyższych, i niech się ludzie do niej mod­lą! Nic nam bowiem po dzikiej, choć­by najprawdzi­wszej świę­toś­ci, jeśli nie moż­na jej wyobraz­ić, czyli udoku­men­tować – praw­ią notar­iusze dog­matów wiary; ci, którzy mają jej doku­men­ty, odpowied­nie na nią papiery.

Moni­ka Kamińs­ka praw­dopodob­nie nic o tym nie wie, w jakiej deba­cie bierze udzi­ał i ile tysię­cy lat ona już trwa, co zresztą nie ma żad­nego znaczenia. Na ogół nie wiemy, że plotku­je­my na tysią­clet­nich tar­gowiskach prawdy i przy­bi­jamy praw­icą transakcję barana za syna, córkę plus krowa za dobrą przyszłość, wypchany port­fel i fer­rari za ter­aźniejszą urodę i wdz­ięk „niewol­ni­cy miłoś­ci”. Zastępst­wo odd­a­je­my. Zastępst­wem płacimy. Obie strony transakcji odkupu­ją zastępczym w swoim mnie­ma­niu towarem, czymś, co sym­bol­izu­je jedynie to naprawdę wartoś­ciowe, odkupu­ją naj­droższe. Zastępst­wo jest jako sym­bol od naj­drożej real­nego odgranic­zone. Zastępst­wo – isto­ta hand­lu – oto jed­na z głównych przy­czyn odgraniczenia tak zwanej sfery sym­bol­icznej. Ale to tylko na mar­gin­e­sie.

Moni­ka Kamińs­ka w deba­cie o tym, czy obraz jest grzechem, czy nie jest, jest za i prze­ciw jed­nocześnie. Jest ikonok­lastą i papistą zarazem. Niszczy ikonę z zamknię­ty­mi ocza­mi, tę grzeszną, skłon­na jest nato­mi­ast adorować tę z ocza­mi otwarty­mi. Tę wydobytą gór­niczą eksplo­racją młot­ka spod powierzch­ni rigip­su. Tę głęb­szą, która wcześniej była ukry­ta. W ten oto sposób mamy do czynienia z sym­bol­icznym zapisem poz­na­nia, który mimo pozornej pros­to­ty jest wyposażony w bard­zo bogate odniesienia. Opowia­da zwięźle wielkie nar­rac­je. Mówi na przykład, że praw­da jako zdanie orzeka­jące to sprawa wtór­na i banal­na, bo praw­da pier­wot­na i wiel­ka to sam człowiek z otwarty­mi ocza­mi, który wyszedł z pla­tońskiej jask­i­ni na słońce i który odkry­wa.

Mówi, że to jest właśnie ist­nie­nie: człowiek, który odkry­wa byt zasłonię­ty; i tyle w nim życia, ile odsła­ni­a­nia. Mówi, że aletheia – dro­ga prawdy, speł­nia się nie poprzez dotar­cie do celu, lecz speł­nia się w samej wędrów­ce drogą prawdy, kiedy mnie­ma­nia, wnios­ki zmysłowego oglą­du ujrzymy jako zasłonę. Mówi, że kluczem do prawdy, nie jest zdanie prawdzi­we, prze­ci­w­stawne zda­niu fałszy­we­mu, lecz logos, cała mowa od razu. Mówi, że praw­da nie leży po stron­ie bytu, lecz jest możli­woś­cią ist­nienia człowieka odkry­w­czego, jego świętą dys­pozy­cją złożoną w logos, w nim całym.

Sym­bol­izu­je dzi­ałanie logo­su młotek, który wobec płaszczyzn (zdań) obrazów jest z trójwymi­arowej rzeczy­wis­toś­ci, zewnętrznej wobec jask­i­ni płaszczyzny, cieni-zdań, portretów. Logos, najbardziej ludzkie w człowieku, jest właśnie boskie, z innego wymi­aru. Jak młotek rozbi­ja­ją­cy portre­ty na rigip­sie. Logos, kiedy uderzy w człowieka, jest inic­jacją świę­toś­ci, wejś­ciem w prawdę jako stan.

Chrzczę cię młotkiem śpią­cy człowiecze. Niech i tak będzie. Amen.

Andrzej Więck­ows­ki

www.photozona.pl