Galeria sztuki Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Samorządu Województwa Dolnośląskiego pn.: PHOTOZONA.
Martyna SZCZEPANIAK – Błysk [fotoobiekt]
Daniel KUSAK – Misterium paraartystyczne [fotoobiekt, performens dokamerowy]
Kurator wystawy: Agata Szuba
Martyna Szczepaniak
Urodzona w 1996 r. w Brzegu. Absolwentka studiów licencjackich na Wydziale Sztuki Mediów ze specjalnością Fotografia na Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu (dyplom w Pracowni Fotografii Intermedialnej). Obecnie w trakcie studiów magisterskich na tym samym wydziale. Uczestniczka wystaw zbiorowych i indywidualnych m.in. w Dreźnie (podczas festiwalu “Pociąg do Drezna”) czy Iwano-Frankowsku (Ukraina).
Daniel Kusak
Pochodzący z Bielska-Białej absolwent studiów licencjackich na wydziale Sztuki Mediów ze specjalnością Fotografia na Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu (dyplom w Pracowni Fotografii Intermedialnej). Obecnie w trakcie studiów magisterskich na tym samym wydziale. Artysta w swojej twórczości łączy techniki tradycyjne i cyfrowe. Członek bielskiego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Fabryka Animacji. Realizuje działania wchodzące w zakres sztuki zaangażowanej.
Wernisaż wystawy: 25 sierpnia 2017 r. (piątek), godz. 17:00
Ciemna jasność
W każdej iluminacji, także tej do kwadratu, zawiera się ciemność, z której dopiero tryska światło. „Błysk” – tytułuje swoje prace Martyna Szczepaniak i to jest jasne, by nie powiedzieć: oślepiające. „Misterium paraartystyczne” – nazywa swoje fotografie Daniel Kusak i to też jest jasne, chociaż mgliste, bo misterium (każde, także paraartystyczne) jest ukazywaniem tajemnicy, odsłanianiem, rozświetleniem. Więc już na poziomie tytułów mamy świetlistą zgodność. Co jest oświetlane i jak: nagle i w pełni, czy też stopniowo poprzez rytuał – jest zróżnicowane, bo nieskończenie wielopostaciowy jest świat i to jest oczywiste: po raz kolejny jasne. Nie mniej jasne jest, że tej jasności trzeba się bliżej przyjrzeć, gdyż niesłychanie wiele potworów ukrytych jest w pełnym świetle.
Martyna Szczepaniak swoje akty udrapowała w papier pakowy, który z płaskiej fotografii uczynił obiekt trójwymiarowy, przy czym kunsztowność samej draperii, zaiste fenomenalna, przegrywa z kunsztownością jej połączenia z dodatkowo spłaszczoną zabiegami fotografią, co temu trzeciemu wymiarowi nakazało wyrastać organicznie z płaszczyzny aktu. Powstała metafora szczególnej jakości, mianowicie zmaterializowana metafora aktu, cokolwiek miałby on tutaj znaczyć, jako dodawania wymiaru, mnożenia przestrzeni nie tylko objętościowo, ale przechodzenia w inne światy, w bardziej świetliste, bardziej wielowymiarowe.
Akt definiuje się przy tym jako ta czynność, w której metafora się spełnia, która przenosi, która teleportuje faktycznie, która całkuje empirycznie. Ale nie tyle gdzie indziej, co w inny wymiar, w inny świat: z płaszczyzny w trzeci wymiar, z przestrzeni w myśl, z myśli o rzeczach w myśl o niczym itd., itd. Metaforę natomiast, o czym tutaj już nieraz mówiliśmy, rozumiemy nie jako figurę retoryczną, lecz podstawowy gest istnienia. Swego rodzaju odkryciem jest zawsze starożytne stwierdzenie, że świat nie jest, tylko się wiecznie staje. Świat się światuje – mówił nowożytny filozof. Świat się metaforzy – należałoby chyba powiedzieć.
Ten cud jakościowej transgresji, wznoszenie się minerału w życie, mechaniki w uczucie, życia w refleksję nie jest bezproblemowy. Transgresje mogą się potknąć, metafory mogą przekoziołkować w paradoksy, upaść w aporie. Przede wszystkim w oglądzie, w procesie poznania, bo tutaj czają się główne kłopoty. Prace Martyny Szczepaniak zajmują się takimi paradoksami. Tytułowe błyski, jak stwierdza sama autorka, nie są światłem doskonałości, lecz światłem oślepiającym i powodującym chaos.
To nie jest światło wznoszenia, lecz regresu. Nie ujawnia, nie pokazuje, lecz unicestwia w rozkładzie; nie objawia dobrej nowiny narodzin, lecz bezwzględność śmierci; nie jest światłem nadziei poranka, lecz światłem zmierzchającym w wiekuistą noc. Jest to światło lampy stroboskopowej, które zatrzymuje ruch, albo go uwstecznia. Jest to światło nie naukowego oglądu szybkich prędkości, tylko światło upadku wdzięku i urody na poziom dyskotekowej złudy.
Ten wspaniale udrapowany papier pakowy jest natomiast obrazem myśli towarowych, które otaczają dziewczynę, motają jej głowę, duszą ją jak narzędzie mordu. Papier pakowy – przeciwieństwo pergaminu, papieru czerpanego, papieru do druku – sam może być przecież pergaminem, papierem czerpanym, papierem do druku. Ale opakowuje. Może być delikatnym pergaminem Biblii, ale opakowuje śledzie z beczki stronicami Genesis i stworzenie świata jest kompletnie bez znaczenia wobec przeciekania przez pergamin śledziowej cieczy. Papier pakowy – brat papieru toaletowego – wypełnia przestrzeń swoją pakową informacją, która informuje o opakowaniu. Jest słowem i ciałem pakowego świata.
Ale cokolwiek złego dałoby się powiedzieć o papierze pakowym, ma on uprzywilejowaną pozycję ontologiczną w pracach Martyny Szczepaniak. Papier pakowy jest tam mianowicie jedyną materią. Nie ma innej, bo ciało dziewczyny jest dwuwymiarowe i w tej dwuwymiarowości jeszcze dodatkowo spłaszczone. Papier pakowy zatem jest wyższą rzeczywistością. Rzeczywistością jakby duchową, jakby boską dla dwuwymiarowej bohaterki. Oto może być materiałem na anielskie skrzydła, które przeniosą dziewczynę w trzeci wymiar, w boskość. Może być złotogłowiem i jak ten jest udrapowany. Jest wtedy niebiańską, trójwymiarową, szatą, która uświęca pełną pokory kapłankę i unosi ją przed tron trójwymiarowego boga.
W tym sensie prace Martyny Szczepaniak są ekstatyczne. Może to się wydawać prześmiewcze, ale zapewniam z całą powagą, że prace te są spokrewnione z Ekstazą Teresy z Ávili Berniniego. W sensie koncepcji ontologicznej są nawet lepiej od rzeźby Berniniego opracowane. Ekstaza Martyny. Papierowa ekstaza Martyny. Ekstaza Martyny papierem pakowym. Ilość skojarzeń ogromna. Pole do interpretacji wręcz nieograniczone. Kobieta-Idea gnozy, Helena Trojańska, Maria Magdalena – one wszystkie upadały w ciemność, jako zdrajczynie i ladacznice. W jaką ciemność upadła ta oto tutaj dziewczyna, którą oślepiają błyski czarnego światła w dwuwymiarowym świecie, w którym bóg obdarza łaską objawienia pakowego papieru? Błyski czarnego światła zamykają horyzont istnienia. Od tej pory jest nicość.
Jest nicość. Ten paradoks mrozi duszę. I od razu jesteśmy przy pracach Daniela Kusaka, reportażu z pamięci o pogrzebie przyjaciela. „Misteria paraartystyczne – mówi autor – powstały ku pamięci Kuby. Jest to cykl trzech fotografii wielkoformatowych, które przedstawiają ostatnie chwile pogrzebu, gdy wszyscy ludzie zebrali się przy grobie. Jak większość wspomnień obraz jest niewyraźny, już z lekka zapomniany, po czasie pamiętam bardziej uczucia towarzyszące chwili niż wyraźne kształty i przestrzeń”. Ekspozycję uzupełniają dwie klatki filmowe oraz kolaż muzyczny pogrzebowej liturgii z brzmieniami rocka, który Daniel Kusak, nie tylko plastyk, także muzyk, uprawiał wraz z świętej pamięci Kubą.
Fotografie wielkoformatowe sprawiają wrażenie, jakby były zrobione camera obscura. Leonardo da Vinci, jak wielu innych, posługiwał się tym urządzeniem optycznym do wyznaczania perspektywy. Klatki filmowe, z ręką obrysowującą kontury niewyraźnego zdjęcia, nawiązują do takiego zastosowania camera obscura. Obrys uwyraźnia nie tylko obraz, lecz także wydobywa z pamięci. Mówimy, że pamięć ożywia. Pamięci zmarłego Kuby poświęcone są prace. To naturalny tok rozumowania. Tak właśnie jest. Z drugiej jednak strony głęboko niepokojące jest to, że pamięć ma ożywić zmarłego poprzez wspomnienie pogrzebu. Pamięć nie ma go przywołać, kiedy był żywy, tylko, właśnie!, kiedy był na swoim pogrzebie? O co tutaj chodzi?
Przywołam tu wypowiedź Kusaka komentującą te prace, może tam znajdziemy jakieś rozwiązanie? „Pierwszy raz w życiu zobaczyłem coś, czego nie potrafię nazwać słowami. W kościele, na ławce tuż przed trumną, siedziały dwie siostry wtulone w pogrążoną w apatii matkę. Najgorzej było z ojcem. Żal i cierpienie w najstraszniejszej, najczystszej i najbardziej przerażającej postaci. Nieskończony, niemy ból. Chłopak miał dopiero dwadzieścia lat, kończył pierwszy semestr studiów”. Może zatem nie chodzi w pierwszym rzędzie o to, by przywołać pamięć o zmarłym, kiedy był żywy. To dzieje się często i samo, że przypominamy sobie bliskich, którzy odeszli. Nie trzeba tu stosować jakichś wyjątkowych zabiegów. Może zatem chodzi tu o rozwikłanie trudniejszego dylematu, „zobaczenia czegoś, czego nie można nazwać słowami: nieskończonego, niemego bólu”?
Jak sobie z tym poradzić? Chodzi przecież o coś fundamentalnego, o coś być może najważniejszego w ludzkim bytowaniu, a mimo to nie podlegającego zapytywaniu. Wobec bólu stajemy niemi.
Powiada się, że nieskończoności nie da się pojąć. Ale jest też mocna egzystencjalnie prawda, że nieskończoność jest obecna w człowieczym bólu. Ból ujmuje nieskończoność egzystencyjnie. Jest otwarciem na nieskończoność.
Można nieskończony ból utożsamić z trwogą, kiedy trwożymy się nie o coś konkretnego, nie przed czymś, lecz trwożymy się bez możliwości jakiegokolwiek określenia. Wraz ze wszystkimi rzeczami pogrążamy się w niezróżnicowaniu. Nie coś, ale cały byt nas przytłacza. I nie daje żadnego oparcia. Jesteśmy zawieszeni w bólu i trwodze. Jak powiada Heidegger, trwoga trzyma nas w takim zawieszeniu, ponieważ powoduje, że byt wyślizguje się nam w całości. Z tego powodu my sami, bytujący ludzie, znajdując się wśród bytu, wyślizgujemy się razem z nim. I nie możemy się o nic oprzeć. Trwoga, ból odbierają nam mowę. Milknie wobec nich wszelkie stwierdzenie, że coś „jest”, bo przecież cały byt się wyślizgnął. Została nicość.
Ale to wcale nie jest koniec, wręcz przeciwnie, to początek, gdyż przy bliższym wejrzeniu, co wspomniany tu Martin Heidegger wielokrotnie wykazywał, ludzkie zatrzymanie w nicości wskutek trwogi jest wykroczeniem poza byt w całości, jest transcendencją, która umożliwia dopiero otwarcie bytu jako takiego. Gdyby człowiek nie wykraczał w trwodze poza byt w całości, gdyby nie dokonywał transcendencji, to znaczy gdyby nie zatrzymywał się uprzednio wewnątrz nicości, nie mógłby być odniesiony do bytu, a więc także do siebie samego. Bez najbardziej pierwotnego ujawnienia się nicości nie byłoby ani jaźni, ani wolności.
Nicość jest źródłowa. Nie tworzy pojęcia przeciwstawnego do pojęcia bytu, ale leży u źródła samej istoty. Słynne jest zdanie filozofa, że „w byciu bytu dokonuje się nicościowanie nicości”. Na ogół jest skryte. Ujawnia się w trwodze i nieskończonym bólu.
Ważne jest, bardzo ważne, że stawiane przez Martynę Szczepaniak i Daniela Kusaka pytania, udało nam się przynajmniej częściowo sformułować i doprowadzić, przynajmniej częściowo, do pozytywnych treści. Iluminacje, mające wyraźnie religijne konotacje, rozbłysły nie tylko z dala od modnej bigoterii, ale wręcz na wysokim niebie. Rozbłysły kwadratowo, bo iluminacje są zawsze co najmniej do kwadratu. Tym się wyróżnia Photozona wśród większości najrozmaitszych galerii, że artyści, którzy się w niej prezentują, stawiają pytania dające się sformułować. To znacznie więcej, niż się większości wydaje. Są to często pytania metafizyczne i to mnie bardzo cieszy, bo nie cenię sobie estetyki, która nie wypływa z metafizycznego źródła. Estetyką w pierwotnym znaczeniu jest bowiem to, jak w konkretnym ludzkim działaniu, skończonym i indywidualnym, migoce nieskończoność. Może być do kwadratu. Nie robi to na niej żadnego wrażenia. Kruchy jak źdźbło człowiek natomiast stawia ją na baczność.
Andrzej Więckowski