Gale­ria sztu­ki Ośrod­ka Kul­tu­ry i Sztu­ki we Wrocław­iu – Insty­tucji Samorzą­du Wojew­ództ­wa Dol­nośląskiego pn.: PHOTOZONA.

Man­fred BATOR – Geome­tria i kolory

Kura­tor wys­tawy: Aga­ta Szu­ba

 

Man­fred Bator  Artys­ta Plas­tyk, teo­re­tyk i kry­tyk sztu­ki

Urod­zony w 1986 we Wrocław­iu. W lat­ach 2006-2011 odbył stu­dia na Wydziale Grafi­ki i Sztu­ki Mediów w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocław­iu, gdzie uzyskał dyplom w Pra­cowni Rysunku Pro­fe­so­ra Euge­niusza Geta-Stankiewicza oraz w Pra­cowni Grafi­ki Warsz­ta­towej Pro­fe­so­ra Pawła Frąck­iewicza. Dyplom został uznany za najlep­szy na kierunku grafi­ka ASP Wrocław 2011. Uczest­nik pon­ad sześćdziesię­ciu wys­taw w kra­ju i za granicą. Jego dzi­ała­nia plas­ty­czne kon­cen­tru­ją się na malarst­wie, rysunku, grafice i dzi­ała­ni­ach w przestrzeni. Dok­torant w Insty­tu­cie Filo­zofii Wydzi­ału Nauk Społecznych Uni­w­er­syte­tu Wrocławskiego, gdzie otworzył przewód dok­tors­ki pod kierunk­iem prof. dr hab. Ryszar­da Różanowskiego i dr Agniesz­ki Ban­dury. Pub­liku­je tek­sty teo­re­ty­czne i kry­ty­czne (m.in. w Piśmie Artysty­cznym For­mat, Piśmie Naukowo-Artysty­cznym DYSKURS oraz w Sztuce i Doku­men­tacji).

Wernisaż wys­tawy: 27 październi­ka 2017 r. (piątek), godz. 17:00

 

Spuszczanie widzenia ze smyczy

Na tych oto zdję­ci­ach, kra­jo­brazach pod­wrocławs­kich Man­fre­da Bato­ra uję­tych tytułem „Geome­tria i kolory”, nie ma – wbrew tytułowi – kolorów. Czarno-biała fotografia ma oczy­wiś­cie kolory: biały, czarny i nie­zlic­zone szaroś­ci; ale nie ma kolorów kolorowych, co jest dla wszys­t­kich jasne. Szaroś­ci sto­ją za kolorowe kolory i są dodatkowo oznakowane kodem liczbowo-literowym, objaśnionym w leg­endzie, dzię­ki czemu wiemy, jakim kolorem w rzeczy­wis­toś­ci jest ta oznakowana szarość na zdję­ciu. Wiemy, to znaczy; musimy to sobie wyobraz­ić, pod­staw­ić pod zna­ki kodu odpowied­ni kolor. Przy czym nie wiemy, jaki odcień ma ten kolor, jaką inten­sy­wność. To wszys­tko pozostaw­ione jest naszej wyobraźni i doświad­cze­niu. Taki jest pier­wszy stopień oglą­du. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Zdję­cie czarno-białe ma coś z fotografii rentgenowskiej przenika­jącej powło­ki i zaglą­da­jącej do wnętrza. Zdję­cie czarno-białe wni­ka pod naskórek koloru w szki­cowość struk­tu­ry ksz­tałtów, w plan budowy. Może dzię­ki temu od razu zauważamy, że koda­mi oznac­zone są tylko te ele­men­ty kra­jo­brazu, które są tech­nicznie wypro­dukowane. Mają one inną geometrię. Są to głównie rury jako ruro­cią­gi, czyli rury przesyłowe, a także rur­ki (również pros­tokątne) jako balustrady, szla­bany, zna­ki dro­gowe. A więc rurs­ka, rury i rurecz­ki ujrzane w niby rent­ge­nie. Zdję­cie rentgenowskie doskonale ilus­tru­je – to na mar­gin­e­sie – wpływ spo­jrzenia na oglą­dany przed­miot; pop­u­larny zwrot „palące spo­jrze­nie”, czy wiara w rzu­canie wzrok­iem uroku, zysku­ją tu moc­ne pod­stawy. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Rurs­ka, rury i rurecz­ki. One wszys­tkie są powyj­mowane przez oznakowanie z kra­jo­brazu, od niego odd­zielone. Również dlat­ego, być może, że w szaroś­ci­ach sto­ją­cych za kolorowe kolory nie jesteśmy w stanie odróżnić koloru nat­u­ral­nego od koloru far­by z pusz­ki. Oznakowane ele­men­ty kra­jo­brazu są bowiem nie tylko tech­niczne, nie tylko tworzą inną geometrię, ale też są inaczej kolorowe. A więc są oznakowaniem odd­zielone: euk­lides­owe, tech­niczne, poma­lowane far­bą nowot­wory w nat­u­ral­nym orga­nizmie geometrii frak­tal­nej ubar­wionej słońcem przez zała­manie promieni na powierzch­ni, bądź słońcem od środ­ka, np. zie­lenią chlo­ro­filu. Far­ba z pusz­ki i kolory na skrzy­dłach moty­la.

A więc są oznakowaniem tech­niczne ele­men­ty kra­jo­brazu odd­zielone. Dlaczego? Prze­cież różnią się zde­cy­dowanie, nie trze­ba tego pod­kreślać. Nat­u­ralne i tech­niczne: to rozróżnie­nie jest oczy­wiste. Ale może już nie jest? Może grani­ca między nat­u­ral­nym a tech­nicznym się zaciera? Może zatarła się na tyle, że już nie rozróż­ni­amy między wyt­wor­zonym a nat­u­ral­nym. Oto na jed­nym ze zdjęć jest pięknie skadrowany śliczny kra­jo­braz z rzeką. Na pier­wszym planie typowe pod­wójne szla­bany uniemożli­wia­jące wjazd samo­choda­mi w ten sielankowy kra­jo­braz. Met­alowe bari­ery chronią naturę przed tech­niką. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Ale przyjrzyjmy się tej naturze: rze­ka wyreg­u­lowana, wypros­towana w łagodne łuki, grob­la wzdłuż niej  równi­utko usy­pana, trawą na 3 cen­tym­e­try wszędzie gład­ko przy­ciętą obrośnię­ta, drze­wa na grob­li rozmyśl­nie posad­zone, żeby korzeni­a­mi ją sta­bi­li­zowały, dro­ga na szczy­cie grob­li jak stół z wielu warstw różnego żwiru prze­myśl­nie zbu­dowana… gdzie tu natu­ra w tym na wskroś kul­tur­owym kra­jo­bra­zie. Trud­no znaleźć w Europie kra­jo­braz nat­u­ral­ny. Także na ter­e­nach chro­nionych, w parkach nar­o­dowych mamy do czynienia najczęś­ciej z kra­jo­brazem kul­tur­owym, który nier­az na tyle zdz­iczał, że wyda­je się jedynie nat­u­ral­ny przez ludzkie zaniechanie, przez bała­ganiarst­wo. Bajzel wsze­lako nie jest naturą, może ją jedynie bezw­styd­nie udawać.

No dobrze, ale jest różni­ca między kra­jo­brazem mniej lub bardziej kul­ty­wowanym, a kra­jo­brazem prze­mysłowym, albo też miejskim, czy wielkomiejskim. Ta jest nie tylko duża, lecz wręcz nachal­na. Otóż wcale nie. Rozras­ta­jące się mias­ta wchła­ni­a­ją naturę, lasy nie są wtedy częś­cią nat­u­ral­nego ekosys­te­mu, lecz sta­ją się częś­cią, frag­mentem, ele­mentem infra­struk­tu­ry miejskiej. Patrzysz na las, a on już jest parkiem, a ty jeszcze tego nie zauważyłeś. Zamyśliłeś się, a tu gaje zamieni­a­ją się w skw­ery, a łąki w lot­niska i boiska. Bagna, rzecz­ki i rozlewiska sta­ją się ter­e­na­mi iry­ga­cyjny­mi, źródła, z których piłeś w trak­cie wyciecz­ki rowerowej, uję­ci­a­mi wody pit­nej, oczka­mi wod­ny­mi, fontan­na­mi na skrzyżowa­niu, przez które właśnie wracasz row­erem do domu z wyciecz­ki ze smakiem źród­lanej wody w ustach.

Puszcze sta­ją się teren­em dojaz­dowym między mias­ta­mi, w którym rozras­ta się infra­struk­tu­ra dro­gowa i turysty­cz­na (stac­je ben­zynowe, zajazdy, miejs­ca widokowe, zagrody dla zwierząt, by je w nich zgro­mad­zone, na przykład żubry, podzi­wiać, wiaty i schrony przed burzą i pioruna­mi oraz miejs­ca biwakowe, ścież­ki przy­rodoz­naw­cze na wysokoś­ci korony drzew, ścież­ki dla row­erów, ambony myśli­wskie, tablice infor­ma­cyjne o fau­nie i florze, tudzież tablice z numera­mi dróg oraz wielkie mapy okol­i­cy). Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Puszcze są, były i będą teren­em niepo­hamowanego rozros­tu infra­struk­tu­ry prze­mysłowo-leśnej (asfal­towane, albo utward­zone dro­gi do ciężkiego trans­portu drew­na prowadzące w najdzik­sze ostępy, wieże obserwacji prze­ci­w­pożarowej, karm­ni­ki dla zwierząt, kol­czy­ki w uszach jeleni, pierś­cie­nie na łapach ptaków, schrony na sad­zon­ki, plas­tikowe pułap­ki na szkod­ni­ki). Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Przez puszcze, lasy, łąki, rze­ki i pola prowadzą coraz liczniejsze lin­ie przesyłowe, elek­try­fika­cyjne, ruro­cią­gi gazowe, roponośne, na- i podziemne; sto­ją wieże teleko­mu­nika­cyjne i wia­tra­ki prą­dotwór­cze, bara­ki i schrony wojskowe, biwakowiska i strzel­nice obrony tery­to­ri­al­nej, a to wszys­tko nieza­leżnie od olbrzymich terenów poligonowych przeci­na­ją­cych puszcze jako tere­ny między mias­ta­mi, puszcze jako obszary zła­pane w gęste sieci dróg i autostrad i wycią­gane na pokład trawlerów cywiliza­cji. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Zwierzę­ta chodzą w grun­cie rzeczy po jed­nym już, choć zróżni­cow­anym, obszarze zur­ban­i­zowanym, dlat­ego coraz częś­ciej widz­imy dzi­ki na dep­takach w cen­tra­ch hand­lowych miast, sarny, jele­nie i łosie na prom­e­nadach wielkomiejs­kich, niedźwiedzie na śmiet­niskach, o lisach, jeno­tach, kró­likach, szopach, kunach, wydrach, nor­ni­cach nie wspom­i­na­jąc, a tym bardziej nie wspom­i­na­jąc o szczu­rach, bo to inna baj­ka. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Mias­to pod­biło puszczę, trzy­ma ją w stanie niewol­nict­wa, doma­ga­jąc się jed­nocześnie, by była w tym nat­u­ral­na. Mias­to przemienia ją, w najlep­szym razie, w ogród zoo­log­iczno-botan­iczny. Wywala na nią swo­je wnętrznoś­ci, okrę­ca dru­ta­mi, rura­mi, bari­era­mi i droga­mi w gęsty, nieroz­er­wal­ny koł­tun.

Zdję­cia pod­wrocławskiego kra­jo­brazu Man­fre­da Bato­ra doku­men­tu­ją ten pro­ces koł­tu­nienia, choć na pozór są idyl­liczne. A idyl­liczne są przede wszys­tkim dlat­ego, że są wys­teryl­i­zowane z ludzi. Jakaś kobi­eta na moś­cie, trud­no rozpoz­nawalne auta w odd­ali  pod­kreśla­ją tylko bezlud­ność. Ludzie są reprezen­towani przez rury, swego rodza­ju wnętrznoś­ci orga­niz­mu społecznego, wto­pi­one w kra­jo­braz. To nie budzi grozy. Jeszcze wto­pi­one w kra­jo­braz. Jeszcze nie stanow­iące kra­jo­brazu.

Powiedziane do tej pory nie jest niczym nowym, co jest dla wszys­t­kich jasne, to część coraz częś­ciej iry­tu­jącej nar­racji eko­log­icznej, która zdążyła już stetryczeć i jest marudze­niem. Tak jak nie ma już kra­jo­brazu nat­u­ral­nego, tak w sposób nieuchron­ny kra­jo­braz kul­tur­owy będzie się tech­ni­cy­zował. Jest to pro­ces, który rozpoczął się wraz z pojaw­ie­niem się człowieka na Zie­mi i skończy się, gdy człowiek dobieg­nie swego kre­su. Nie ma od tego odwro­tu, że coraz więcej ludzi będzie podróżować po coraz więk­szej iloś­ci dróg, aż nic nie będzie, tylko dro­gi, a puszcza zde­gradu­je się do przy­drożnego rowu i drzew na dachach wieżow­ców. Mias­to będzie miało coraz więcej rur, bo każdy orga­nizm, także społeczny, musi mieć swo­je żyły, ner­wy, jeli­ta i one będą wyb­ie­gać w puszczę i poprzez nią komu­nikować się z inny­mi orga­niz­ma­mi oraz ze źródła­mi energii, wody, infor­ma­cji, nadziei. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Ten pro­ces wiąże się wprawdzie z zaśmiecaniem i zatruwaniem, co może mieć nawet samobójczą skalę, ale są to kryzysy, z który­mi człowiek będzie sobie radz­ił. Prze­cież wszel­ka mod­ern­iza­c­ja zawsze była, jest i najpraw­dopodob­niej będzie dziełem przezwyciężanego kryzy­su. Moż­na również nie­u­nikniony pro­ces homog­e­ni­zowa­nia natu­ry, pod­dawa­nia jej tech­no­log­icznej obróbce, ksz­tał­tować z namysłem, który w tej chwili sta­je się coraz bardziej obow­iązu­jącą ostrożnoś­cią wpisaną w pra­wo i wszys­tkie pub­liczne pro­ce­dury, od gminy po orga­ni­za­c­je świa­towe. Protest eko­log­iczny został wchłonię­ty w tech­nologię. Dzisi­aj tech­nolo­gia ma eko­log­iczne geny. Co jest dla wszys­t­kich jasne.

Nie. W ogóle nie w tym rzecz. Tech­nolo­gia nie może mieć eko­log­icznych genów. Jest bowiem sposobem budowa­nia świa­ta jako przed­mio­tu, a więc bezwzględ­nie i total­nie zabu­dowu­je sobie drogę do świa­ta nat­u­ral­nego, zagradza sobie bezpowrot­nie drogę do wol­noś­ci. I nie może inaczej. I nie moż­na tego zmienić. Moż­na to tylko mniej lub bardziej ukryć. Nie chodzi o to, co tech­nicznie moż­na zbu­dować, na przykład bom­bę ato­m­ową albo elek­trown­ię ato­m­ową, coś niszczy­ciel­skiego albo niosącego dobro, lecz o fun­da­men­tal­ny sposób zawłaszcza­nia. Cokol­wiek budu­jąc tech­ni­ka niweczy wszelką drogę w Otwarte, w czysty związek wewnątrz Całoś­ci.

Gdy zdarzy się wam popa­trzeć w oczy jele­nia na parkingu przed cen­trum hand­lowym, jak patrząc na nas widzi poza nami, być może jeszcze zobaczy­cie, że jest on tak osad­zony w świecie, iż nie prze­ci­w­staw­ia go sobie w każdym momen­cie, jak my to robimy. On jest w świecie. My nato­mi­ast jesteśmy wobec świa­ta. Nie stoimy, jak mówi Filo­zof, „w ciągu i wietrze całoś­ciowego związku”, lecz stoimy naprze­ciw.  W tym słowie „naprze­ciw” jest przede wszys­tkim „wobec”, mniej słyszalne jest „prze­ciw”, jed­nak musimy zdać sobie sprawę, że w grun­cie rzeczy jesteśmy prze­ci­wni światu, który staramy się ujarzmić, opanować, zabu­dować, wypełnić przed­mio­ta­mi tech­ni­ki. I już na samym początku, zan­im wymyślil­iśmy tech­nikę do zastaw­ia­nia świa­ta przed­mio­ta­mi, sam świat stał się przed­miotem poprzez rodzaj naszej świado­moś­ci, przed­miotem, a więc kon­strukcją pożą­dań.

Stało się tak w akcie założy­ciel­skim człowieka, w pre­am­bule jego kon­sty­tucji. Po czym Bóg im bło­gosław­ił, mówiąc do nich: Bądź­cie płod­ni i rozm­naża­j­cie się, abyś­cie zalud­nili ziemię i uczynili ją sobie pod­daną; abyś­cie panowali nad ryba­mi morski­mi, nad ptactwem powi­etrznym i nad wszys­tki­mi zwierzę­ta­mi pełza­ją­cy­mi po zie­mi (Bib­lia Tysią­cle­cia, 1,28). Było to nad wyraz dwuz­naczne bło­gosław­ieńst­wo, bo w innym uję­ciu tego aktu Bóg przek­lął tę ziemię z powodu upadłych, by w zno­ju, trudzie i bólu zastaw­iali świat przed­mio­ta­mi; świat ten, który jest martwym rajem, jego wid­mem. Pod­czas gdy przed bra­ma­mi Ede­nu Cheru­biny i połysku­jące ostrze miecza strzegą dro­gi do drze­wa życia. I my, śmiertel­ni, pozbaw­ieni ter­aźniejs­zoś­ci, ślepi na obec­ność, sami grodz­imy wejś­cie, zastaw­iamy je bari­era­mi. Nasze oczy są jak oślepi­a­jące ostrze miecza. Man­fred Bator usiłu­je w swoich zdję­ci­ach pokazać, że Otwarte czeka poza i pon­ad rura­mi, poza i pon­ad kra­jo­brazem. Czyste widze­nie widzi nie coś, lecz widzi w czystym związku Otwarte.

Stworze­nie widzi wszys­tki­mi ocza­mi
Przest­wór. Jedynie nasze oczy są
jak odwró­cone, zastaw­ione gęs­to
jak sidła w krąg jego wol­nego wyjś­cia.
O tym, co jest na zewnątrz, wiemy tylko
z twarzy zwierzę­cia; gdyż już małe dziecko
zmusza­my, by widzi­ało odwró­conym wzrok­iem
świat form, nie Przest­wór, co tak jest głębo­ki
w oczach zwierzę­cia. I wol­ny od śmier­ci.
Widz­imy tylko ją; swo­bodne zwierzę
ma zawsze poza sobą włas­ny zgon,
przed sobą Boga, a gdy idzie, idzie
w całej wiecznoś­ci, tak jak źródła idą.

(R. M. Rilke VIII Ele­gia Duine­js­ka)

Idź­cie w poko­ju w Otwarte. Ryzyku­je­cie, więc bądź­cie ostrożni. Jeszcze nic nie jest jasne.

Andrzej Więck­ows­ki

www.photozona.pl