Zaprasza­my na piątą odsłonę cyk­licznej wys­tawy dokon­ań młodych artys­tów “Made in Pho­to”. Wys­tawa odbędzie się w Nad­bał­ty­ckim Cen­trum Kul­tu­ry w Gdańsku. Serdecznie zaprasza­my.

 

Więcej niż fotografia

 

Gdańsk. Morze, plaża i turyś­ci. Zło­ty piach niczym zło­ta kapli­ca jest tu miejscem kul­tu wiernych, pół­nagich ciał. W równych rzę­dach, jed­no przy drugim, wznoszą one mod­l­itwy o pogodę i o brąz-opal­eniznę. Najlepiej zbliżoną do tej połud­niowej, przy­wiezionej zza grani­cy – nie z Pol­s­ki… Ot – „Viva la playa!”.

„Made in pho­to #5” to już pią­ta odsłona cyk­licznej wys­tawy twór­c­zoś­ci absol­wen­tów Fotografii z wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Fin­isaż jej miał miejsce w Galerii NCK w Gdańsku – dnia iście słonecznego (18 maja 2014r.), ide­al­nego więc na ekspozy­cję ciał, na dyskusję o nich, na porówny­wanie i próbę wyr­wa­nia ich z kon­tek­stu. Ide­al­nego też na wyże­branie kilku dłuższych promieni słoń­ca, wybła­ganych na klęczkach u wiszą­cych w Galerii „Świę­tych od Plaży”.

 

Madon­ny

 

Mowa tu o fotografi­ach Lindy Parys z cyk­lu „Viva la playa!”. Przed­staw­ia­ją one sześć Madonn, każ­da w osob­nym lightbox’ie, każ­da patronu­ją­ca innemu ele­men­towi plaży. Świę­ta od wina, od ole­jku do opala­nia, czy od waka­cyjnych gadżetów – każdej należy się osob­ny pokłon albo zamek. Na piasku. Parys w wielo­bar­wnoś­ci swo­jego przekazu, ba, w sposób wręcz kic­zowaty przed­staw­ia plażę jako szczegól­ną świą­tynię cielesnoś­ci. Przenosi sacrum w przestrzeń wol­nego cza­su, w przestrzeń rozry­w­ki, którą miały być zabawy i odpoczynek na piasku. Tym­cza­sem ludzie znaleźli kole­jne miejsce do cel­e­bracji. Dokon­ali pewnego uświęce­nia plaży, przez co ele­men­ty banalne (przed­mio­ty, zachowa­nia) sta­ją się obiek­ta­mi kul­tu. I w tej całej świą­tyni zderzenia schematu sakral­nej kom­pozy­cji z kam­pową styl­istyką braku­je mi u Parys tylko jed­nej świętej, braku­je mi patron­ki plażow­iczów: Madon­ny z klap­ka­mi. Na oczach.

 

Raz na piasku, raz pod…

 

Paradok­sem nazwałbym to, że kiedy dla jed­nych piasek jest jeszcze przestrzenią swois­tej cel­e­bracji, przestrzenią nakłada­nia masek (kolok­wial­nie rzecz ujmu­jąc: poz­erst­wa) i zabawy, przez co swego rodza­ju granicą między prawdą a kar­nawałem, dla innych stanowi już rzecz ostate­czną. Z plaży jeszcze moż­na zejść. Maskę moż­na zdjąć. Ale spod zie­mi się nie wstanie. Zaled­wie kil­ka ścian dalej od kolorowych, kic­zowatych Madonn z „Viva la playa!” piach sta­je się nieprzekraczal­ną granicą między życiem a śmier­cią. Paradok­sal­nie i z paradok­sal­nym tytułem: „Auto­portret tru­mi­en­ny”. Autor­ka, Aga­ta Hajdec­ka, mówi mi, że dziś ludzie boją się śmier­ci. Kiedyś byli obok niej, żyli z nią i przy niej umier­ali. Współcześni potrze­bu­ją więc, według Hajdeck­iej, oswo­je­nia z ostate­cznym przem­i­nię­ciem. Stąd jej insta­lac­ja fotograficz­na, w której włas­nej śmier­ci doświad­cza jeszcze za życia. Kiedyś bowiem portre­ty tru­mi­enne wykony­wano dopiero po zgo­nie. I wydawało­by się to całkiem log­iczne, tylko że dziś umieranie najwyraźniej log­iczne nie jest, sko­ro wciąż budzi w nas stra­ch. Auto­portre­ty tru­mi­enne obró­ciły więc czas – bo choć zdję­cia te zostały zro­bione już po śmier­ci autor­ki, to autor­ka ta stoi ter­az obok mnie. Ter­az żyje.

 

Kon­tek­sty

 

Aga­ta Hajdec­ka pod­kreśla też, że pra­cy tej nie należy wyry­wać z kon­tek­stu jej doty­chcza­sowej twór­c­zoś­ci, w której nierzad­ko pojaw­ia­ją się moty­wy van­i­taty­wne. Ale czy dziś w ogóle bez kon­tek­stu moż­na funkcjonować? Jakiegokol­wiek? „Garder­o­ba” Agaty Szu­by pokazu­je (poprzez per­for­maty­wność płci), że nie. Wciąż bowiem się sta­je­my albo mężczyzną, albo – jak w tym przy­pad­ku – kobi­etą. Bo płeć (tu: gen­der), naw­iązu­jąc do teorii Judith But­ler, to serie zachowań, to schematy wykre­owane przez kul­turę. I Szu­ba doskonale pokazu­je, że kobi­etą się nie jest – kobi­etą dopiero się sta­je, choć­by właśnie poprzez ubiór. Garder­o­ba więc wyraźnie zdomi­nowała właś­ci­cielkę. Ba – ona ją zabiła. Ją i jej tożsamość, bo w tej walce natu­ra zwykła prze­gry­wać z kul­turą. Ciuch ode­brał kobiecie Szu­by twarz. Ode­brała ją narzu­cona jej kreac­ja. I wyma­gania pub­licznoś­ci.

 

Nie mam się w co ubrać

 

Insta­lac­ja fotograficz­na Karoliny Hajec-Kalińskiej „Auto­op­er­ac­je” kono­tu­je do wszel­kich ruchomych reklam outdoor’owych umieszczanych np. na przys­tankach auto­bu­sowych. Kono­tu­je do wszel­kich reklam, w których bez wzglę­du na pro­dukt pojaw­ia się kobi­eta, jak­by to właśnie ona była dostęp­na na skle­powych półkach. Hajec-Kalińs­ka poprzez ser­ię ruchomych zdjęć zwraca uwagę na medi­aiza­cję kobiecego ciała, a przez to i prob­lem sek­su­al­iza­cji dzisiejszego przekazu reklam­owego. W jej insta­lacji emoc­je wyraża­ją tylko oczy, resz­ta to schemat, sztamp, poza – to nie oso­ba a manekin gotowy to prze­bra­nia w odpowied­nie opakowanie. I widząc kole­jne formy, moż­na zgady­wać, co będą pro­mować. A zgad­nąć wcale nie jest trud­no. Kat­a­log Hajec-Kalin­skiej pro­ponu­je bowiem uni­w­er­salne i sprawd­zone mod­ele. Wybierz ciało, ubierz je i naklej logo.

 

Plas­tic-fan­tas­tic

 

Kiedyś przylepi­ało się łat­ki – dziś nakle­ja się logo. „Kasia” to seria fotografii Katarzyny Domżal­skiej zestaw­ia­ją­ca wybu­jałe oczeki­wa­nia z przykrą (ale prawdzi­wą) rzeczy­wis­toś­cią. „Sport-Doll”, „Hawaii-Doll” i inne lal­ki z serii pokazu­ją, jak łat­wo uciec w wyobraże­nia o kobiecoś­ci, stworzyć tę ide­al­ną – choć zupełnie niere­al­ną, jak łat­wo lan­sować różne mody, narzu­cać kult smukłej syl­wet­ki, białych zębów, czy opalonego ciała. A jed­nocześnie jak trud­no prze­nieść te oczeki­wa­nia do prawdzi­wego życia, jak trud­no sprostać kole­jnym schematom i definicjom narzu­canym przez kul­turę. Jak trud­no zaspokoić obrazkowe społeczeńst­wo oga­r­nięte medi­al­nym chaosem, które coraz częś­ciej chyli się ku plas­tikowej pustce, zami­ast ku prawdzi­wym wartoś­ciom.

 

Trud­noś­ci ciąg dal­szy

 

O tyle trud­no pole­cić mi Państ­wu tę wys­tawę, jako że w Gdańsku już się skończyła. Łatwiej więc pole­cić mi Państ­wa plażowym Madon­nom, zwłaszcza tej od wina, by czuwała nad naszym spotkaniem przy lam­pce tegoż na kole­jnych wys­tawach „Made in pho­to”.
Pole­cam więc,

 

Tomasz Nowak
(dzi­en­nikarz, filolog i copy­writer)