Wys­tawa galerii PHOTOZONA Dol­nośląskiego Cen­trum Infor­ma­cji Kul­tur­al­nej OKiS
Z głową w chmu­rach autorstwa Justyny Filu­towskiej
Wernisaż: 24 czer­w­ca 2016 r. (piątek), godz. 17:00

Kura­tor wys­tawy: Aga­ta Szu­ba
Gale­ria PHOTOZONA,
Dol­nośląskie Cen­trum Infor­ma­cji Kul­tur­al­nej OKiS
Rynek-Ratusz 24 / PARTER

CHMURA

Popa­trz w niebo.

Te piękne róże o świcie pod­bite błękitem w warst­wach sza­roniebies­kich chmur o różnych odcieni­ach i rozstrzę­pi­onych kłębów rozpły­wa­ją­cych się w dalekie szmaragdy i granaty. Jeśli nie otwierasz oczu na jutrzenkę, gdyż razi cię brza­sk, najpiękniejszy jest dla ciebie zachód rozsza­lały w pur­pu­rach otwier­a­ją­cych się za hory­zont. Bluz­gi zło­ta w szkarłat­ach w nad­mi­arze dla oczu napły­wa­ją od krań­ca do ust i ścieka­ją do ser­ca. Kiedy słońce w kulisach czer­wieni i fio­letów już zeszło pod hory­zont, pozostał widz prześwi­et­lony wewnątrz złotem, na zewnątrz szary jak cień, zanika­ją­cy w zmierzchu. Skończył się właśnie spek­takl uczest­nict­wa, w którym erupc­ja barw ograniczyła autonomię podzi­wia­jącego. Im bardziej on podzi­wiał, tym mniej ist­ni­ał odd­ziel­nie, tym bardziej tracił osob­ność, tracił wręcz onto­log­iczną rację bytu, ale euforycznie zyski­wał poczu­cie uczest­nict­wa w osza­łami­a­jącej pięknem kos­micznej całoś­ci.

Dlaczego zatem wschody i zachody są syn­on­imem kiczu w sztuce na równi z jele­ni­a­mi? Pytanie to jest równie stare, jak zasad­nicze i warte rozważań, które tutaj zresztą wielowątkowo prowadz­imy, ale nie liczymy na szy­bką i jed­noz­naczną odpowiedź, która z bard­zo różnych powodów najczęś­ciej jest mglista.

Zatem powiedzmy tak:

Pomiędzy niebem a ziemią jest chmu­ra. Z chmury wyła­nia się postać Boga Ojca, na chmu­rach osi­ada­ją anioły. Wcześniej z chmury raz­ił ziemię pioruna­mi Dzeus we wszys­t­kich odmi­anach posta­ciowych i fone­ty­cznych, w każdym cza­sie, w każdej kul­turze i każdym kli­ma­cie. Poprzez chmury padały złote pas­ma promieni z Oka Horusa, Ra i dzisi­aj też pada­ją z Oka Opa­trznoś­ci. Jest to cią­gle to samo oko: to patrzące z wieży kat­edry w Akwiz­granie i to najbardziej wsze­chobec­ne i powszed­nie jak boch­enek chle­ba, oga­r­ni­a­jące dzisi­aj nasze dąże­nia z piramid­ionu na odwro­cie jednodolarów­ki, która jest dla wszys­t­kich. Nawet nędzarzy nie omi­ja, którzy prze­cież nie patrzą w niebo, tylko pod nogi, szuka­jąc jednodolarów­ki.

To dzię­ki chmurom boskie promie­nie zysku­ją mate­ri­al­ny pozór i ułatwia­ją wyobraże­nie przeszy­wa­nia, przenika­nia. To dzię­ki chmurom ist­nieją wszys­tkie zorze, halo wokół Księży­ca i wszys­tkie tęcze, bo wszys­tkie są nigdzie i żad­nej, ani jed­nej, nie moż­na pod­pal­ić: dla wszys­t­kich są pojed­naniem: To jest znak przymierza, który Ja dawam między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodza­je wieczne – tak mówił Pan do Noego.

Chmu­ra biją­ca pioruna­mi w ziemię, ale także, o czym mało kto wie, w niebo, o tak, w niebo także, ma przeogrom­ną moc niszczenia. Chmur­ki, strzępy mgły, białe baran­ki potrafią przemienić się w czarne pot­wory kilkusetk­ilo­metrowej wielkoś­ci ziejące cyk­lon­a­mi, taj­fu­na­mi, tor­nada­mi i hura­gana­mi, które zmi­ata­ją wszys­tko z powierzch­ni zie­mi i zale­wa­ją pozostałe ruiny potopem.

Idąc we mgle, z głową w chmu­rach, pamię­tam, w jakiej potencji się przechadzam. Wiem, że bestie zrod­zone z wyobraźni i utkane z galop­u­ją­cych obłoków, choć wzbudza­ją trwogę, są tylko dziecin­ną igraszką wobec rzeczy­wis­tego żywiołu. I wiem także, że obraz zmi­en­noś­ci losu zawarty w kłębią­cych się obłokach spowal­nia, oswa­ja real­ną dynamikę dra­matu, który dlat­ego między inny­mi jest real­ny, że zawsze pon­ad ludzką miarę. Widzę, że sym­bol jest zawsze spóźniony wobec ciosów życia, że czu­jnie zdu­miony gwał­townoś­cią przemi­an, jestem jed­nak zawsze, zawsze nieoczeki­wanie uderzany w najczul­sze miejs­ca. I nie mam żad­nych szans na obronę. Nie jestem zatem lekkomyśl­ny i nie wpy­cham głowy ani w piasek, ani w chmurę.

Czyż­by zatem lekkomyśl­noś­cią była zwiew­na zabawa w obło­ki Justyny nomen omen Filu­towskiej? Zastępowanie głowy lekkim obłoczkiem, przytwierdzanie huśtaw­ki do chmur­ki i bujanie się z obłoczkiem na szyjce zami­ast głów­ki, wylegi­wanie się na chmurce, w której zagu­biła się główka, galopowanie na końskiej bujanej chmurce, sian­ie obłoczków z chmur­ki pod stóp­ki, wyciskanie rączką chmur­ki w celu podle­wa­nia łącz­ki przez dziew­czynkę w niebieskim płaszczyku. Nie moż­na pra­com Filu­towskiej odmówić tego rodza­ju dziew­częcego wdz­ięku. Ale jest w nich też więcej niż tylko dziew­czę­ca, wdz­ięcz­na zabawa.

Przede wszys­tkim zaskaku­jące przy bliższym spo­jrze­niu mis­tr­zost­wo w zat­api­a­niu ciała w obłok, nieoczeki­wany brak grani­cy między ciałem a mgłą. Na tle niby-dziew­częcego pokoiku, podświadomie przy­woły­wanego jako pod­stawa oglą­du, zaskocze­nie dzi­ała jak nagłe i rozsz­er­zone spostrzeże­nie. Spostrzeże­nie, że ten dziew­czę­cy pokoik z chmurka­mi ma jed­nak wymi­ar kos­mo­log­iczny i metafo­ra chmur­ki zami­ast głowy zaczy­na dzi­ałać w wymi­arach atmos­fery ziem­skiej jako total­noś­ci, w której każ­da chmur­ka niby jest osob­na, ale cóż to znaczy osob­ność wobec obłoczków pędzą­cych i zmieni­a­ją­cych się w mgnie­niu oka, łączą­cych się w więk­sze chmury, lub znika­ją­cych, prz­er­adza­ją­cych się w piętrowe chmury bur­zowe, cyk­lony, trą­by powi­etrzne etc., co kto chce. Głowa odgranic­zona ego, zabetonowana w uro­jonej osob­noś­ci okcy­den­tal­nego myśle­nia, roz­cieńc­zona w obłoku, zanur­zona w total­noś­ci atmos­fery, głowa w wielkiej głowie mete­o­ro­log­icznej będącej dynamiką samą, obrazem dynami­ki wszechświa­ta… Zapędz­iłem się, ten wszechświat jest czernią z kłębkiem świa­ta-dziew­częcego pokoiku.

Ta czerń kos­micz­na otacza­ją­ca krąg barw w powi­etrzu jak w bańce myd­lanej, ten strzępek rzeczy­wis­toś­ci zaw­ies­zony w czarnej pustce jest groźny jak bal­ans nad przepaś­cią i jed­nocześnie bez­pieczny. Zry­tu­al­i­zowany, udo­mowiony niebieskim płaszczykiem, huśtawką, jazdą kon­ną, wyobraźniowym pro­dukowaniem ksz­tałtów… jest spoko­jny jak ogródeczek z ele­men­tarza. Ale jego ustalony i bez­pieczny porządek jest równie pewny jak haki mocu­jące huśtawkę wbite w obłoczek. A czymże są aksjo­maty, fun­da­men­ty ludzkiego myśle­nia, na czym są zaw­ies­zone, nie na hakach wbitych w próżnię?

Justy­na Filu­tows­ka tak oto zaprowadz­iła nas w nieoczeki­wane rejony. Nie pode­jrze­wal­ibyśmy Justyny o to, że nas tutaj pros­to w próżnię przy­wiedzie i zaw­iesi nas na strzęp­ku świa­ta. Ta dziew­czyn­ka.

Andrzej Więck­ows­ki

11

2-1

3-1

4-1

5-1

6