Wys­tawa galerii PHOTOZONA Dol­nośląskiego Cen­trum Infor­ma­cji Kul­tur­al­nej OKiS
Trwanie / oczeki­wanie Adri­any Myśli­wiec
Wernisaż: 20 sty­cz­nia 2017 r. (piątek), godz. 17:00

Kura­tor wys­tawy: Aga­ta Szu­ba

Gale­ria PHOTOZONA,
Dol­nośląskie Cen­trum Infor­ma­cji Kul­tur­al­nej OKiS
Rynek-Ratusz 24 / PARTER

 

Bycie w lustrze

Adri­ana Myśli­wiec głównym rek­wiz­ytem swo­jego cyk­lu fotografii prezen­towanego w Pho­to­zonie uczyniła lus­tro. Nie jakieś lus­tro, ale lus­tro toalet­ki, lus­tro kobi­ety, która się właśnie roz­biera lub ubiera. Prastare lus­tro intym­noś­ci. Od źródła z kon­solą lasu, w którym przeglą­dały się nim­fy, przez wszys­tkie możli­we ksz­tał­ty szaf i szafek pod lus­tra roz­maite, w których przeglą­dały się dziewice i kur­tyzany, cnotli­we i wiarołomne żony, wesołe wdów­ki i smutne wdowy: z polerowanych met­ali, szk­lane i krysz­tałowe; wypukłe, wklęsłe i płask­ie.

Wieczny jest obłok zapachów wokół toalet­ki: zmierzcha­jące o świcie, a wschodzące wiec­zorem per­fumy z soprana­mi kwiatów pod­bite basem piż­ma. Szc­zot­ki, pil­nicz­ki, kre­my, bal­samy, maś­ci, ole­j­ki, słoicz­ki, but­elecz­ki przed lus­trem i w szu­flad­kach na wpół otwartych. Na wpół. Ten obraz, jak­by spoza lekko uchy­lonych drzwi, wędru­ją­cy w cza­sie.

Ciche tło dla głośnych his­torii miłos­nych wszys­t­kich Wenus, jak­by się nie nazy­wały. Nieza­uważal­ny świadek wszys­t­kich dra­matów miłos­nych, jakie by nie były. Niezby­wal­ny dla wszys­t­kich kobi­et mebel, jaki by nie był, w ostate­cznoś­ci nawet led­wie małym lus­tereczkiem, które jest astro­log­icznym sym­bol­em Wenus, i szminka­mi w tore­bce. Trzy­ma­jmy ten mig­otli­wy obraz.

Adri­ana Myśli­wiec jako reprezen­tan­tkę idei lus­tra toalet­ki wydoby­wa z przeszłoś­ci konkret­ną toaletkę – mebel w przeprowadzkach i na subloka­torkach praw­ie zapom­ni­any, choć wraz z dobrobytem powraca­ją­cy – mianowicie ten warsz­tat renowacji kobiecej urody, którego być może, to jest praw­dopodob­ne, uży­wała jej mama i bab­cia; bab­cia, która pewnie tę toaletkę odziedz­iczyła, jeśli to dobre słowo, po bez­imi­en­nej, wysied­lonej Niem­ce. To jest bard­zo praw­dopodob­ne na Dol­nym Śląsku.

A więc jest to konkret­na toalet­ka z konkret­nym lus­trem skrzy­dłowym, pokry­tym lisza­ja­mi ze staroś­ci, co w tym przy­pad­ku znaczy: poszczer­bionym od dłu­gotr­wałego wpa­try­wa­nia się w głąb lus­tra przez sztafetę pokoleń kobi­et w dra­maty­cznie zmieni­a­ją­cych się okolicznoś­ci­ach dziejowych. Dziesiąt­ki tysię­cy spo­jrzeń odbitych od dna tej głębi. To nałoże­nie się wielu nasy­conych nie tylko liryką i codzi­en­ną rutyną, ale także his­torią, warstw wpa­try­wa­nia się w głąb lus­tra, tego lus­tra, musi­ało w nim złuszczyć pod­bi­cie. Ta tutaj zdruz­gotana głębia doty­czy nie tylko cza­su we wszys­t­kich aspek­tach: obiek­ty­wnie his­to­rycznym oraz wielokrot­nie subiek­ty­wnym – ale także, jeśli nie przede wszys­tkim, zapisu­je wielokrotne się­ganie w otchłań po tożsamość. Wszys­tko jed­no czy i jak uświadomione.

Adri­ana Myśli­wiec właśnie trud­ną tożsamość kobi­ety uczyniła tem­atem swych artysty­cznych reflek­sji. W swoim opisie prezen­towanego cyk­lu (bard­zo dobrze napisanego, co warto pod­kreślić) zacy­towała wypowiedź Johna Berg­era ze znanej książ­ki „Sposo­by widzenia”, która jest kluczem jej fotograficznych kreacji: mężczyźni dzi­ała­ją, a kobi­ety objaw­ia­ją się. Mężczyźni patrzą na kobi­ety. Kobi­ety patrzą na siebie, będąc przed­miotem oglą­du.

A zatem, twierdzi za Berg­erem artys­t­ka, wszelkie rewoluc­je oby­cza­jowe kwes­t­ionu­jące ter­ror kul­tur­owy płci nie przezwyciężyły wcale sce­nar­iusza, wedle którego roz­gry­wa się w kul­turze spek­takl podzi­ału na role męskie i żeńskie. Prze­cież ten spek­takl roz­gry­wa się w kul­turze dla potrzeb natu­ry; albo w naturze, z której kul­tura wypły­wa, może zatem ten sce­nar­iusz pisany jest nie tylko przez patri­archów, może również, jeśli nie przede wszys­tkim, przez naturę? Te pyta­nia nie są explicite zadawane. To zbyteczne, one dopowiada­ją się same, jak echo, do lus­trzanej insc­eniza­cji Adri­any Myśli­wiec. Ona sama jest czys­ta, wol­na od wszelkiej ide­ol­o­giza­cji.

Aparat fotograficzny, sam będąc lus­trem, potęgu­je lus­tro toalet­ki. Postać nagiej i ubranej w czarną sukienkę młodej kobi­ety aparat mul­ti­p­liku­je, przepla­ta w różnych płaszczyz­nach i w różnych pozach obok siebie. W tej insc­eniza­cji autor­ka usiłu­je uniknąć insc­eniza­cji. Widać dąże­nie do sfo­tografowa­nia pozy intym­nej, oso­bis­tej. Pozy nieupo­zowanej, nie wys­taw­ia­jącej się na pokaz, na oglą­danie. Pozy schowanej w sobie. Uwol­nionej z bycia obser­wowaną.

Dziew­czy­na z fotografii Adri­any Myśli­wiec, dziew­czy­na w ogóle, dziew­czy­na z damsko-męskiego paradyg­matu, o czym powiadamia zamazy­wanie jej twarzy, prag­nie patrzeć na siebie bezpośred­nio, a nie poprzez bycie obser­wowaną przez mężczyzn.

Chodzi o zbadanie, czy w ogóle jest możli­we, by kobi­eta mogła patrzeć na siebie uwol­niona z męskiej obserwacji w sobie, sko­ro nawet papieskie „Totus Tuus” i kult maryjny wyparły z kobi­ety jej siłę, sprowadza­jąc ją do obiek­tu, który się podzi­wia i uwiel­bia, ale nie dopuszcza jej do dzi­ałań decyzyjnych.

Czy w ogóle jest możli­we, by kobi­eta mogła się trak­tować poza kobiecoś­cią, a więc tym wszys­tkim, co stanowi w niej męs­ka oce­na. Czy w ogóle jest możli­we, by kobi­eta spo­jrza­ła na siebie przed pier­wszym mężczyzną. By Ewa zobaczyła siebie, zan­im spo­jrzał na nią Adam.

Obszar to rozważań niebez­pieczny. W per­spek­ty­wie mito­log­icznej wręcz prz­er­aża­ją­cy. Bo musi­ała­by wyz­wolić się w Lilith stwor­zoną nie z żebra, ale równorzęd­nie i w tym samym cza­sie, co Adam; tę, która nie zgodz­iła się na służal­czą rolę, również pod­czas sto­sunku płciowego. Która z włas­nej woli sama opuś­ciła raj. Która podob­no stała się kochanką najwyższego Szatana. Ile w tym pomówień i oszcz­erstw – nie wiado­mo. Nawet częś­ci oskarżeń nie wymieniłem. Czy to jest cena koniecz­na kobiecej autonomii postrze­ga­nia? Kobi­ety wol­nej, czyli wyzbytej z kobiecoś­ci?

Paradyg­mat damsko-męs­ki, którakol­wiek z którymkol­wiek, jest kon­struk­tem abstrak­cyjnym, powoły­wanym do zadań także abstrak­cyjnych i statysty­cznych, który da się tylko częś­ciowo zre­al­i­zować w orgii sek­su­al­nej. Dlat­ego zamazy­wanie twarzy jako abstra­howanie od indy­wid­u­al­noś­ci, swego rodza­ju obiek­ty­wiz­a­c­ja jako oder­wanie od osobowoś­ci, jest poczy­naniem dwuz­nacznym i wysoce wąt­pli­wym. Jest tylko jed­na dro­ga do ludzkiej ogól­noś­ci: człowiecza indy­wid­u­al­ność. Na szczęś­cie w cyk­lu Adri­any Myśli­wiec nagie ciało dziew­czyny nie jest plas­tikowym pro­duk­tem nierozkładal­nej na indy­wid­u­alne oso­by tabloidal­nej este­ty­ki. Wręcz prze­ci­wnie, nagość dziew­czyny jest indy­wid­u­al­na i nie zamy­ka się przed liryką.

Lus­tro toalet­ki, szkło pod­bite sre­brem, jest krainą, w której kobi­eta się objaw­ia. Ujrzana widzi siebie w spo­jrze­niu, ksz­tał­tu­je się w kobiecoś­ci, w tym, co stanowi w niej mężczyz­na. Osad­zona w niej trwa.

A trwanie jest już zawsze oczeki­waniem. Cokol­wiek zro­bimy – my, tak wytr­wali w zanika­niu – oczeku­je­my. Trwanie dla samego czys­tego trwa­nia także jest prze­cież oczeki­waniem. Nawet jeśli cel trwa­nia nie ma imienia, trwa niewzrus­zony jako trwanie. Właśnie na jeszcze dłuższe trwanie, na trwanie w nieskońc­zoność, na wieczność. Bowiem w samym trwa­niu jest wartość, która się z każdą chwilą zwięk­sza w oczeki­wa­niu:

A ty czekasz, ty czekasz na jed­no,
co twe życie wzniesie nieskończe­nie,
na wielkie, niezwykłe zdarze­nie,
na kamieni nagłe prze­budze­nie,
na głę­bie, co u nóg twych leg­ną.
– szepcze nam w ucho Rain­er Maria Rilke („Przy­pom­nie­nie” w tłu­macze­niu M. Jas­truna).

Lus­tro toalet­ki, szkło pod­bite sre­brem. Kraina oczeki­wa­nia. Kobi­eta osad­zona w oczeki­wa­niu tak ściśle, że próżno szukać jakiejś szczeliny. Oczeki­wanie wypeł­nia wszys­tkie kąty i jak­by ich nie mnożyć w wielokąt­nym lus­trze i lus­trze lus­ter, apara­cie, nie ma wol­nego kąta. Oczeki­wa­nia wplą­tane we włosy, kiedyś długie jak tęs­kno­ta, rozczesy­wane były szc­zotką do samych stóp rzeczy­wis­toś­ci, ale cią­gle, zwłaszcza noca­mi, kudliły się ku nieok­iełz­nanej wol­noś­ci, więc dzisi­aj są krótkie i wol­ność mają za oby­czaj. Ale niczego to nie zmienia w trwa­niu, w oczeki­wa­niu.

Boczne, pokątne spo­jrzenia usiłu­je dziew­czy­na związać z sobą, chce być ujrzaną przez siebie, a nie tylko patrzeć na siebie ujrzaną przez innych, prag­nie ujrzaną przez siebie ubier­ać i roz­bier­ać z każdego boku, prag­nie nagle zajść się od tyłu, by się zaskoczyć w nagoś­ci pleców i ramion wznie­sionych w trwa­niu i zobaczyć ten gest, jak oczeku­je. Może tak zobac­zony bliższy jest w rozwar­ciu ramion i rozk­wi­ta­niu dłoni ksz­tał­tom oczeki­wanego? Może wskazu­je na szczelinę między trwaniem a oczeki­waniem, może to jest jakieś wyjś­cie? I cią­gle na nowo musi zachodz­ić się z obu boków naraz i od tyłu, bo chce wresz­cie zobaczyć, gdy sto­jąc przed lus­trem patrzy sobie w oczy, w czy­je oczy patrzy w lus­trze zan­im dotrze do niej ich widze­nie.

Uto­pi­ona w lus­trze cią­gle na nowo będzie chci­ała się ratować w szczelin­ie między szkłem a swoim odbi­ciem. Może tam jest odd­ech ist­nienia poza zbiorowym patrze­niem? Ale najpewniej trwać tak będzie, aż sre­bro na szk­le do resz­ty sczeźnie. Chy­ba nie ma ratunku dla dziew­czyny w lus­trze. Chy­ba nie ma ratunku dla dziew­czyny.

Andrzej Więck­ows­ki